Kiedyś uczyłam, że chaturanga jest fundamentem.
Tak to wtedy widziałam i czułam – jako znak gotowości do bezpiecznych balansów.
Jeśli ciało potrafiło utrzymać ciężar w tej pozycji,
uznawałam, że jest wystarczająco silne i stabilne, żeby poradzić sobie w bakasanie czy astavakrasanie.
Było w tym porządek, logika, konstrukcja.
Dziś widzę w niej coś innego.
Nie fundament, a test.
Nie narzędzie wzmacniania, a narzędzie obserwacji.
Chaturanga nie musi być praktykowana, żeby wejść w niskie balanse.
Można dojść tam innymi drogami —
budując siłę, ciśnienie i kontrolę w innych wzorcach.
Ale jeśli się w niej zatrzymasz,
pokazuje niezwykle jasno, z czym naprawdę pracujesz.
Bo w chaturandze widać wszystko.
Brak siły w ramionach,
uciekające napięcie w łopatkach,
niespójny oddech,
miednicę, która nie współpracuje z nogami.
Każdy z tych elementów mówi o tym samym —
że system nie potrafi jeszcze utrzymać ciśnienia i kierunku.
Chaturanga to test trzech rdzeni:
obręczy barkowej,
żeber i oddechu – centrum ciśnienia,
oraz miednicy z nogami i pośladkami – bazy stabilności.
Kiedy któryś z nich się rozłącza,
ciało traci linię, napięcie i pewność.
Barki zapadają się, oddech sztywnieje, ciało szuka dróg ucieczki.
To nie brak techniki.
To brak współpracy między siłą, napięciem i oddechem.
I właśnie dlatego chaturanga nie jest już dla mnie fundamentem.
Bo fundament buduje, a test ujawnia.
Pokazuje, gdzie brakuje siły,
gdzie napięcie jest chaotyczne,
gdzie ciało jeszcze nie ufa sobie na tyle,
żeby utrzymać kierunek.
A kiedy ciało stanie się naprawdę silne —
nie przez formę, a przez jakość napięcia i oddechu —
układ nerwowy uznaje to za bezpieczne.
I wtedy napięcie staje się mądrzejsze,
precyzyjniejsze,
proporcjonalne do wysiłku.
Chaturanga nie jest więc początkiem drogi,
ale miejscem, które potrafi odsłonić prawdę
o sile, napięciu i gotowości ciała.
Nie każdy musi ją praktykować, żeby wejść w niskie balanse.
Ale każdy, kto się w niej zatrzyma, znajdzie odpowiedź,
z czym naprawdę pracować.
DJ
